Wyjrzałam dziś rano za okno i stwierdziłam, że zapowiadany spacer
inauguracyjny musi chyba zostać przeniesiony na następny tydzień.
Temperatura w okolicach zera, zimny wiatr i deszcz ze śniegiem.
Zawiadomiłam więc Lucka, z którym mieliśmy ćwiczyć do prób, że nie
obrażę się, jeżeli nie przyjdzie. Odpowiedź brzmiała: 'my będziemy, a
Wy?'. My w związku z tym też. I już od 10:00 Jachcik pokazywał swojemu
młodszemu bratu jak się wystawia bażanty.
W międzyczasie przyszedł SMS od Fazy z pytaniem czy spacer jest
aktualny. Warunki atmosferyczne nadal były fatalne, więc odpisałam, że
owszem, aktualny, ale nie obowiązkowy. Wkrótce nadeszła bohaterska
odpowiedź: 'to drugie nie jest istotne'. O 11.15 okazało się, że takich
bohaterów jest więcej i wyruszyliśmy w następującym składzie:
RUDZI: Fokker, Jager, Jasman, Lucek, Faza i nowa Brenda
BIALI: Gaspar
CZARNI: wymiękli
Porywisty wiatr i szczelne otulenie kapturami utrudniały nieco
konwersację, ale nie poddawaliśmy się. Dużym powodzeniem cieszyła się
rozdawana przez Violę Luckową Czekolada Truskawkowa. Przemek Gasparowy
zastanawiał się, kim był Truskawkow. Podczas rozważań na temat twórców
różnych rodzajów czekolad (Truskawkow, Orzechow, Gorzek, Deserow itp.),
psy świetnie się bawiły buszując w mokrych chaszczach albo galopując po
bezkresnych (jeszcze) polach i łąkach. My byliśmy mniej beztroscy, bo na
trasie spacerowej pojawiają się coraz to nowe elementy zapowiadające
rychłą budowę Miasteczka Wilanów. Przy Polu Wzlotów stanął na przykład
barak dla robotników i niebieska Toj-Tojka.
Pierwotnie mieliśmy zamiar skrócić trasę spacerową do drugiego rogu
Parku Natolińskiego, ale na wniosek Przemka Gasparowego ruszyliśmy
dalej. Nie zatoczyliśmy jednak Wielkiej Pętli, ale poszliśmy na skróty
przez Pole Marchewkowe i dotarliśmy na tyły Ośrodka Sportów Wodnych.
Tam, osłonięci przez drzewa, zarządziliśmy krótki postój, podczas
którego wypiliśmy gorącą herbatę i ziółka Jasmana. Na cześć dokonań
Fokkera, Jachcika i Gaspara spożyliśmy też nieco ukraińskiej żubrówki.
Następnie zagryzając krakersami udaliśmy się w drogę powrotną.
Spotkaliśmy równie odpornych na pogodę właścicieli dogo argentino,
którzy ubierali go w jakąś uprząż. Do czego go zaprzęgli nie wiemy, bo
woleliśmy się oddalić. Rude Ziółka koniecznie chciały uczestniczyć w
zaprzęganiu doga, a w samochodzie siedział jeszcze bullterier. Nie
czekaliśmy, aż wyjdzie.
Na parking dotarliśmy mokrzy, ale bardzo z siebie zadowoleni. Za tydzień
znów spacer, niezależnie od pogody. |